(Rzym, część I)

Bardzo szybko zostawiliśmy w dole zaśnieżony Kraków. Ponad pokrywą śniegowych chmur, przywitało nas przepiękne słońce i jasne niebo, jakich nie widzieliśmy od dłuższego czasu. Chmury przypominały białe morze, przerywane gdzieniegdzie szczytami gór. Nic nie poradzę na to, że za każdym razem widoki z małego okienka w samolocie zachwycają mnie coraz bardziej i że, niezależnie od czasu lotu, od startu aż do lądowania, przyklejam się z aparatem do szyby. W rezultacie kilkadziesiąt początkowych zdjęć przedstawiało, tylko i aż, chmury.

Ciepłe, suche powietrze. Promienie zachodzącego słońca delikatnie ogrzewające skórę. To samo błogie uczucie, które zawsze towarzyszy świadomości wakacji. Od centrum miasta dzieliła nas jeszcze niecała godzina jazdy autobusem, ale za sprawą pogody, już wtedy było idealnie.

Pierwsze spotkanie z Wiecznym Miastem nastąpiło po zmroku. Od naszego hotelu do placu św. Piotra dzielił nas kilkuminutowy spacer. Wspaniale oświetlone fontanny i Bazylika, mosty, Piazza Navona i absolutnie najpiękniejsza Fontanna Di Trevi robiły niesamowite wrażenie. Rzym jest naprawdę wyjątkowy. 

Kładąc się spać wiedziałam, że decyzja o przylocie tutaj, w samym środku szaleństwa związanego ze stażem, sesją i studiami, była bardzo dobrą decyzją.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz